![]()
|
kliniczna 04 |
"Jak zamykali część zakładów nie czułem się za dobrze, bo bez pracy to gdzie, co mam robić? Kraść czy co? Było nieprzyjemnie. Jeszcze jak człowiek młody to nie ma sprawy i jak się ma jakiś fach to zawsze się znajdzie, jeżeli chce, ale w starszym wieku to trzeba wytrwać".* Kto jeszcze pamięta o tym, że na terenach Stoczni Gdańskiej realizował się wielki mit ludzkiej solidarności i współpracy ponad barierami i konfliktami - współpracy nie krępowanej przez różnice pokoleniowe, wyznaniowe czy światopoglądowe? Idea solidarności rozpływa się w codziennej pogoni za pieniądzem, a międzyludzka współpraca szybko zmienia się w konkurencję. To, czym była kiedyś Stocznia Gdańska, atmosferę międzyludzkiej więzi, bliskości Jedną z organizatorek i uczestniczek pleneru jest gdańska artystka Iwona Zając. Jej praca, powstała podczas tegorocznego Festiwalu Malarstwa Ściennego Kliniczna, doskonale wpisuje się również w charakter projektu "Stocznia - spojrzenie Rozmowy ze stoczniowcami, spisane, odwzorowane na matrycy, odbijanej na jaskrawym, błękitnym tle przystoczniowego muru to konsensus tradycji i nowoczesności - historia sprzed ćwierć wieku w awangardowej formie przekazu. Język monologów, niepoprawiany i nieautoryzowany jest żywy, potoczysty - proste słowa mocno odcinają się na błękicie ściany. Nie krzyczą, mówią, opowiadają historię. Inspiracją dla Iwony były doświadczenia angielskiej artystki, dla której przestrzenią artystyczną stał mur okalający stocznię w Bristolu. Artystka poprosiła mieszkańców miasta, żeby podzielili się z nią historiami, które wydarzyły się właśnie przy tym murze, a które odmieniły ich życie - ktoś złamał nogę, zgubił portfel, ktoś się zakochał - wszystko było ważne. Te przeżycia stały się kanwą artystycznej opowieści. Gdańską, stoczniową opowieść można poznać odwiedzając gdańską ulicę Jana z Kolna. Na brzydkiej arterii, okolonej z jednej strony przez postoczniowe domy robotnicze, z drugiej przez hałas kolejki SKM, wykwita odbiciem historii ludzi, którzy przepracowali w Stoczni większość życia. Odcinając się od patosu i wielkich słów, Iwona nie odmawia Stoczni prawa do bycia jednym z najważniejszych miejsc w historii Polski - Ludzie odczuwają to miejsce bardzo osobiście - stwierdza artystka - Nie da się przejść tego miejsca bez emocji. Uczucia wpisane są w ten krajobraz. Ono poraża swoim ogromem, poraża swoim rozpadem, ciszą w jednych miejscach, a na przykład hałasem na K2 , na terenie na którym nadal toczy się życie w stoczni. To wielki, kolosalny paradoks. Kiedy widzę, jak wodują statek, to jestem dumny, że przyczyniłem się do jego powstania. Czuje, ze w nim jest część mojej pracy. Związałem się z tą pracą. Muszę tu być do końca, choć zdrowie nie dopisuje i nie raz mam dość. - Ci ludzie przepracowali w Stoczni czasami całe życie i naprawdę zżyli się z tym miejscem - podkreśla Iwona Zając - Nasze pokolenie nie ma już do tego prawa. Żyjemy ze świadomością, że lepiej się nie przyzwyczajać do jednego miejsca, bo nie wiadomo, co będzie jutro. Musimy być elastyczni, kreatywnie dopasowywać się do nowych sytuacji. Nie mamy pewności, że wkładając w pracę energię i osobowość nie zostaniemy za chwilę zwolnieni. Bogdan Lis, prezes fundacji Centrum Solidarności, w wywiadzie z okazji rocznicy wydarzeń sierpniowych wypowiada się o etosie solidarnościowym i stwierdza, że dziś pozostaje on już na kartach podręczników historii - Żyjemy w innych czasach i nie da się na dzień dzisiejszy przełożyć tego wszystkiego, co składało się na etos solidarności. To jest już historia i jako taką należy ją pamiętać. Jednak należy również etos ten pokazywać. Szczególnie wtedy, kiedy brakuje nam wzniosłych idei. Powinniśmy pokazywać ten etos jako przykład godny naśladowania (rozmowa z Jackiem Grąziewiczem, "Głos Wybrzeża" 13.08.2004) W sumie to mam szczęście, bo za młodu, kiedy jeszcze na statku robiłem, wchodziłem po drabince na dole maszynowni, deska z rusztowania spadła z góry z samego komina, o tak i po plecach przejechała. Żebym był jeden stopień niżej, to by mi ramię obcięło. Iwona podkreśla, że niesamowita jest świadomość, że każdy z tych ludzi czuł się na swój sposób elementem wielkiej całości. Każdy wykonywał swoja pracę i z tego powstawało coś wielkiego. Statek, który potem wodowano i który wypływał w świat W 1962 roku rozpocząłem pracą w Stoczni. Miałem 14 lat. Nie myślałem, ze na tak długo tu zostanę. To miała być przygoda za młodu. Skończyłem zawodówkę, jeszcze bym może nie pracował, ale zdałem do technikum wieczorowego i chciałem je skończyć - Jak zniszczą? Wymalują taga na czystym tle, albo sprejem napiszą "Kocham Stefana"? Trudno. Taka dola galerii ulicznych - mówi autorka pracy - ważne, że ktoś się zatrzyma, zerknie, wzruszy się, zastanowi. Najważniejsze są emocje. Ulica Jana z Kolna, środa, 10.30. Dwaj młodzi dżentelmeni w dresach zatrzymują się zafascynowani kolorem ścian - Ty, no zajebisty ten kolorek, jak audica Darka, co nie? A ty kumasz, tu o co chodzi, te napisy, że co? Jakieś wybory? - Panowie poprawiają nylonowe dresy, idą dalej. Spisane będą czyny i rozmowy. * tekst kursywą to fragmenty historii opowiedzianych przez stoczniowców, będące częścią muralesu "Stocznia" powstającego w ramach Festiwalu Malarstwa Ściennego teskt pochodzi z trybuny ludu, autorką jest ola |
kliniczny zając |
iwona zając |
|